Blog

metoda opol

Dlaczego metoda OPOL nie jest dla wszystkich?

Kto mnie zna, ten wie, że jestem osobą bardzo zadaniową. Jest to niezwykle przydatne w mojej pracy tłumacza i dlatego tak bardzo ją lubię. Mam konkretne zadanie, realizuję je i zamykam. Jak zlecenie mi nie opowiada, to go po prostu nie biorę. System zero-jedynkowy. Jak to się ma do metody OPOL?

Przez większość mojego życia żyłam zgodnie ze słowami mistrza Yody i albo coś robiłam na całego, albo rezygnowałam całkowicie. Półśrodki nie były dla mnie. Wielu z Was już wie, że to właśnie takie postrzeganie świata sprawiło, że przez długi czas byłam na nie, jeśli chodzi o wprowadzanie języków obcych u swojego dziecka (tak, dalej jesteście na blogu pt. „wielojęzyczność zamierzona”). Miałam przekonanie (wyniesione ze studiów i bazujące na urywkach informacji, na jakie się natknęłam), że aby wprowadzanie języków miało sens, należy stosować metodę OPOL. Chodzi oczywiście o strategię One Person One Language, czyli mówienie do dziecka wyłącznie w języku obcym. Po drugiej stronie widziałam rodziców uczących dzieci kolorów i piosenkowego alfabetu oraz wysyłających przedszkolaki na zajęcia dwa razy w tygodniu za grube pieniądze, aby pośpiewały w kółeczku „Head and shoulders, knees and toes.” Żadna z tych opcji do mnie nie przemawiała.

Aż pewnego dnia

Aż pewnego dnia natrafiłam na kanał Mamy Lamy i zobaczyłam, że można inaczej. Można działać na luzie, bez spiny, bez sztywnych zasad i to też ma sens i to też działa. Weszłam do Internetu i zaczęłam zapoznawać się z historiami innych rodziców. Przeczytałam o badaniach dr Sonii Szramek-Karcz, na które nakierowała mnie Paulina z Bilikid. Koncept, że wystarczy 30% czasu ekspozycji na język, aby osiągnąć rezultaty, był przełomowy tak dla mnie, jak z pewnością także dla dużej liczby innych osób. Sama Paulina bardzo otwarcie podzieliła się ze mną swoimi doświadczeniami. Nadeszło olśnienie i powolna zmiana mojego początkowego przekonania. Zmiana, która mogła nastąpić, ponieważ byłam na nią otwarta. Z obozu „to nie ma sensu i po co to komu, ma czas się jeszcze nauczyć”, z krótką wizytą w obozie „w sumie można spróbować, nic nie tracę” trafiłam do obozu „dwujęzyczność zamierzona jest super”. I naprawdę jest, ale pod jednym warunkiem.

Postępuj tak, jak czujesz

Jak chyba we wszystkim w życiu, nie istnieje coś takiego jak „jedna, jedynie słuszna ścieżka postępowania gwarantująca sukces”. Taka, która sprawdzi się w każdym wypadku. Ani taka, która spodobałaby się i zadowoliłaby wszystkich. Jasne, że w każdej dziedzinie są pewne strategie i metody, które szanse na sukces zwiększają. Taką strategią na pewno jest metoda OPOL, bez dwóch zdań. W przypadku, gdy jesteśmy często jedynym źródłem języka mniejszościowego, zmaksymalizowanie ekspozycji jest na pewno bardzo skutecznym rozwiązaniem. Rodzic nie musi się też wciąż pilnować, bo z automatu mówi już zawsze w jednym konkretnym języku. Jednak to, czy chcemy tę metodę stosować, zależy jedynie od nas. I na prawdziwą mądrość według mnie składa się otwarty umysł: szukanie, dociekanie, inspirowanie się, próbowanie nowych rozwiązań, a z drugiej strony umiejętność przepuszczenia tego przez nasze cele, oczekiwania i możliwości oraz dostosowanie do tego, jacy jesteśmy my i nasza rodzina. Co ważne – tego, do czego dojdziemy, nie powinniśmy traktować jako wyrytego w kamieniu. Elastyczne reagowanie na to, co się wokół dzieje, również jest bardzo ważną umiejętnością i mam ogromny szacunek do rodziców, którzy nie podążają ślepo za jakąś ideą, a potrafią się zatrzymać, zastanowić i spojrzeć na obrazek z szerszej perspektywy. Moim ulubionym przykładem takiego rodzica jest mama kilkorga dzieci promująca edukację domową, ale posyłająca do szkoły systemowej dwójkę z nich. Bo te dzieci tego potrzebowały i pragnęły. Idee są dla ludzi, a nie na odwrót.

Mówić czy nie mówić

Sama długo się miotałam, czy np. poza domem również mówić po angielsku. Czułam, że w wielu sytuacjach niespecjalnie miałam na to ochotę ani niespecjalnie widziałam tego sens, skoro już osiągnęłam swój zamierzony cel. Z drugiej strony będąc w obozie „jestem całym sercem za dwujęzycznością zamierzoną” czułam, że nie robiąc tego niejako zdradzam moich ludzi;) Przecież powinnam promować, nie ma się czego wstydzić ani pokazywać dziecku, że jest się czego wstydzić. Wszystko to prawda. Ale mnie osobiście to po prostu nie zawsze odpowiadało. I gdy przestałam czuć, że „może powinnam, bo czemu nie,” w końcu ogarnął mnie stan totalnego luzu i zadowolenia. Tak jak do tej pory w domu, mówię po angielsku na zewnątrz wtedy, gdy mam na to ochotę. Po prostu. Bez zbędnego analizowania i zastanawiania się. Jako mamie starszego dziecka jest mi na pewno łatwiej, bo ja już widzę naocznie, jakie niesamowite efekty osiągnęliśmy bez metody OPOL. Celem tego wpisu nie jest w żadnym razie zniechęcenie kogokolwiek do stosowania tej metody. Jeśli czujesz, że chcesz i dobrze Ci z tym, to nic nie stoi na przeszkodzie. Z całego serca kibicuję rodzicom OPOLującym i mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej. Prawdopodobnie jest to metoda o największej skuteczności i jeśli wszyscy zainteresowani są z niej zadowoleni (nikt się do niczego nie zmusza, o czym pisałam w tym wpisie o tym, jak nie wprowadzać języków obcych), to ja nie widzę żadnych minusów. Natomiast dzisiejszy wpis kieruje do Ciebie, mamo i tato, którzy myślicie, że nie ma sensu inaczej i bijecie się z myślami, co robić.

Szufladki językowe

Bardzo często powtarzany jest frazes, że „dziecko kojarzy osobę z językiem” i właśnie metoda OPOL ma na celu to, aby ładnie sobie języki poukładało. Nie neguję tego. Według mnie głównym plusem tej metody jest to, że wywołuje ona w dziecku potrzebę komunikacji w tym języku. A ma to naprawdę ogromne znaczenie, aby zaczęło w języku obcym mówić. Jednak twierdzenie, że dziecko musi kojarzyć język z jedną osobą tudzież miejscem jest dla mnie nieprawdziwe. Zwłaszcza metoda miejsca i czasu jest dla mnie czymś, co zostało stworzone raczej dla ułatwienia startu rodzicom. Wyrobienia w nich nawyku. Nie ma to nic wspólnego z tym, jak działa mózg dziecka przyswajającego język. Ja, gdy myślę o nauce języków, widzę w głowie szufladki na poszczególne języki. Czy naprawdę ktokolwiek myśli, że jeśli np. osoba wprowadzająca język francuski w czasie poranków z francuskim, będzie przeplatać ten język np. z polskim, to dziecko się „pomyli” i włoży polskie słówka do bazy słów francuskich? Jako mama wprowadzająca dwa języki obce bez sztywnych ram czasowych widzę naocznie działanie szufladek językowych, do których trafiają po prostu wszystkie treści w danym języku. Jak biorę do ręki Czereśniową i zadaję pytania po angielsku, słyszę odpowiedzi po angielsku. Gdy sekundę później zadaję pytanie po niemiecku, to otrzymuję odpowiedź po niemiecku (jeśli oczywiście w szufladce znajdują się już odpowiednie słowa i są one „na wyciągnięcie ręki”). Natomiast sytuacja, gdy dziecko wybiera jeden język, nie znaczy, że innego nie zna i nie rozumie, a jedynie tyle, że w danym momencie łatwiej jest mu z konkretnej szufladki korzystać. Jeśli nam zależy, to możemy próbować pomóc mu w aktywowaniu tej drugiej. Po rozmowach z wieloma rodzicami wiem już także, że mieszanie języków jest kwestią a) wieku b) indywidualnych predyspozycji. Niektóre dzieci dużo początkowo mieszają, inne wcale – niezależnie od stosowanej metody, gdyż czasem różnice te widać nawet w rodzeństwach.

To normalne, że gdy mamy wątpliwości, zwracamy się o rady do innych ludzi. Liczymy, że ktoś poda nam racjonalne argumenty za i przeciw, podzieli swoim doświadczeniem, zmotywuje, utwierdzi nas w naszym przekonaniu lub pozwoli je zmienić. To oczywiste, że osoby komentujące będą udzielać rad zgodnych ze swoimi doświadczeniami i przekonaniami. Błędem natomiast jest myślenie, że którakolwiek z nich ma obiektywną rację. Że to, co sprawdziło się u jednego, sprawdzi też u drugiego. Że osoba nam radząca ma dokładnie te same cele i wartości. Lub, że na jej opinie nie wpłynęło wiele innych czynników, które u nas są zupełnie inne.

Inspirujmy się nawzajem, rozmawiamy, wymieniajmy spostrzeżeniami i doświadczeniami. Próbujmy różnych rozwiązań, bo dopóki nie spróbujemy, to się nie dowiemy, co nam pasuje, a co nie. A szukając ostatecznych odpowiedzi, zajrzyjmy w głąb siebie, by dowiedzieć się, na czym nam naprawdę zależy i z czym poczujemy się dobrze.

English Speaking Mum
Wielbicielka i popularyzatorka idei dwujęzyczności zamierzonej w Polsce. Jeśli podobają Ci się tworzone przeze mnie treści, zapraszam Cię do obserwowania mojego konta na Facebooku oraz Instagramie oraz zapisu na newsletter poniżej. Udostępnianie przez Was moich wpisów umożliwi mi dotarcie do większego grona odbiorców i promowanie dwujęzyczności w naszym społeczeństwie.

7 komentarze

Dodaj komentarz