Blog

Czy rodzice uczą dzieci złej wymowy po angielsku?

To jedna z głównych wątpliwości osób, które pierwszy raz stykają się z ideą dwujęzyczności zamierzonej. Czy rodzice mówiący do dzieci w domu w drugim języku nie uczą ich złej wymowy? Co z akcentem? Czy te błędy nie zostaną z nimi na zawsze i już nie da się ich wykorzenić?

Założenie jest następujące i istnieje w dwóch stopniach radykalności:

1) Rodzice niebędący native speakerami nie powinni zabierać się za uczenie dzieci angielskiego, bo utrwalą u nich złą wymowę i akcent.

2) Rodzice niebędący nauczycielami po studiach językowych nie powinni zabierać się za uczenie dzieci angielskiego, bo utrwalą u nich złą wymowę i akcent.

(Dla uproszczenia będę pisać o języku angielskim, ale chodzi tutaj o dowolny język obcy).

Nauczyciele to także nie są native speakerzy

Do pierwszego punktu mogę odnieść się następująco: nauczyciele w przedszkolach, szkołach i na kursach językowych też nie są native speakerami. Może to dla niektórych rodziców będzie zaskoczeniem, ale duża część z nich ma tak bardzo niepopularny „polski akcent”. Statystycznie rzecz biorąc akcent pt. „można pomylić z native speakerem” ma niewielki odsetek edukatorów. Jeśli chodzi o wymowę, z tym też bywa bardzo różnie. Dlaczego tak się dzieje? Z różnych przyczyn. Nie każdy nauczyciel kończy uczelnię, która odznacza się wysokim poziomem nauczania. Nie każda osoba dokształca się na własną rękę. Nie każda osoba ma predyspozycje, aby z łatwością imitować akcent. Koniec końców każdy to nauczyciel to człowiek i popełnia błędy. Tak jak w każdym innym zawodzie. Ja też popełniam błędy po angielsku. I po polsku również. Których często nie jestem świadoma. Ty drogi czytelniku także i jakkolwiek byśmy się starali to tego nie unikniemy.

Rodzice przekazują dzieciom nieidealną wymowę i akcent

Jeśli przyjmiemy to założenie za prawdziwe, to należy rozróżnić dwie rzeczy: akcent to nie to samo co wymowa. Akcent to coś, po czym łatwo poznać, że nasz rozmówca jest obcokrajowcem. Pokazuje również to, z jakiego regionu pochodzi osoba mówiąca. Nie istnieje równocześnie jeden wzorcowy akcent. Bo nawet w przypadku Brytyjczyków czy Amerykanów będzie on różnić się w zależności od regionu. Nie ma nic wstydliwego w tym, że mamy „polski” akcent. To tak, jakby było coś wstydliwego w tym, że Walijczyk ma „walijski akcent”, a osoba z Kalifornii „kalifornijski akcent”. Wstyd z powodu akcentu NIE JEST UNIWERSALNY – Włosi, Francuzi czy inne nacje dużo rzadziej mają z tym problem. Z kolei wstyd ten ma się bardzo dobrze u nas w Polsce i zamiast powielać tę narrację, powinniśmy raczej zastanowić się DLACZEGO i JAK to zmienić, bo jedyne w czym nam taki wstyd pomaga, to tworzenie blokady w mówieniu. Nie pomaga on nam bynajmniej magicznie w lepszym opanowaniu języka. Pachnie mi to z daleka perfekcjonizmem, niskim poczuciem wartości i niepewnością. Wam nie?

Prawidłowa wymowa z kolei to coś, to czego dążymy, aby być zrozumianym przez drugą osobę (native speakera bądź inną uczącą się osobę). Gdyby w świecie wymowy panowała samowolka, to byśmy po prostu się nie dogadali. Jeśli słowo „anxiety” wymówilibyśmy jako „enkszty” to jest to wersja tak bardzo odbiegająca od oryginału, że nie ma szans na jej zrozumienie. Gdy Japończycy mówiąc po angielsku podmieniają głoskę „l” z „r” to także pojawia się problem z ich zrozumieniem. Nie ma tu zupełnie znaczenia, że mówiąc po angielsku brzmią jak Japończycy. Chodzi zatem o jak najwierniejsze wypowiadanie każdego słowa. I mówiąc jak najwierniejsze, nie mam na myśli idealne. Nie każdy jest w stanie nauczyć nowych dźwięków zwłaszcza w języku z innej rodziny niż ojczysty i zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie zaczął się uczyć języka jako mały brzdąc.

Co zatem z ryzykiem, że rodzice przekazują dzieciom nieidealną wymowę i akcent? Według mnie:

✔️Akcent nie ma znaczenia i brzmienie jak „obcokrajowiec” jest w porządku, bo jesteśmy obcokrajowcami:) Jednocześnie…

✔️Bardzo dużo dzieci uczonych od maleńkości podłapuje o wiele lepszy akcent i lepszą wymowę od rodziców i znam mnóstwo takich przypadków. Dlaczego tak się dzieje? Wielokrotnie piszę o tym, że w dwujęzyczności zamierzonej świat nie kończy się na rodzicu: dzięki źródłom zewnętrznym dzieci bardzo fajnie (lepiej niż dorośli) podłapują melodię języka oraz wymowę słów. Patrz także „Efekt Peppy” – można o nim przeczytać tutaj po polsku (mało info) lub tutaj więcej po angielsku.

✔️Nauczenie się niepoprawnej wymowy konkretnych słów to nie koniec świata. Tak, można to odkręcić. Skąd to wiem? Bo nieustannie uczymy się błędnej wymowy, nawet idąc „prawilną” ścieżką edukacji. Nie miałam nigdy ucznia, który nie robiłby błędów w wymowie. Trzeba też tutaj podkreślić, że błędna wymowa nie zawsze bierze się z tego, że słyszymy ją od nauczyciela czy innej osoby! Czasami błędną wymowę utrwalamy sobie sami z siebie np. ucząc się na własną rękę. Zatem podążanie jedynie słuszną ścieżką, otaczanie się samymi native speakerami jako nauczycielami itd. nie uchroni nas przed popełnianiem błędów. A mam wrażenie, że to coś, w co wierzy wiele osób.

✔️Na studiach językowych każdy student przechodzi proces „oduczania” i próby poprawy swojej wymowy na zajęciach z fonetyki. I wiecie co? Kończymy je w większości z ogromnymi postępami. Więc nie jest prawda mówienie, że „mama nauczyła mnie mówić tri na three i dlatego już zawsze będę tak mówić” (rzeczywisty przykład z jakiegoś forum). To jedynie wymówka. Przekonania, że błędy w wymowie zostają wyryte na zawsze, są podszyte lękiem. Kolejne pytanie: czy lepiej mówić z błędami ale płynnie, czy… chcę tu napisać „idealnie ale z blokadą i zacinając się” tylko że nie mogę tak napisać, bo nie ma osób, które w ogóle nie robią błędów! Raczej alternatywą jest „z mniejszą ilością błędów, ale zastanawiając nad każdym słowem i zasadą gramatyczną”. Duża część uczących się, ze strachu przed popełnieniem błędu woli w ogóle się nie odzywać, a później nazywamy to “blokadą” i zastanawiamy się, skąd się wzięła! Patrz punkt „Najważniejsze na koniec”.

✔️Co z rodzicami z wadami wymowy, którzy mówią do swoich dzieci po polsku? Czy oni też przekazują swoim dzieciom błędną wymowę utrwaloną na wieku i powinni zamilknąć? Nie, bo nie są jednymi źródłami języka dla swoich dzieci? Guess what: w przypadku dwujęzyczności zamierzonej prowadzonej w dobry sposób też nie. Co z rodzinami, w których mama i tata porozumiewają się między sobą po angielsku (który nie jest ich językiem rodzimym) a dziecko ich słucha? Czy jego angielski już będzie skażony na zawsze?

✔️Martwienie się o idealny akcent i wymowę jest podszyte perfekcjonizmem. A perfekcjonizm to nie jest nic chlubnego, a dobrze zamaskowany lęk przed „niebyciem idealnym” co stanowi potencjalne zagrożenie. Jeśli nie jesteśmy idealni, to ktoś może nam to wytknąć, może nas wyśmiać i nas umniejszyć. Aby mówić nieidealnie i być nieidealnym, trzeba mieć odwagę. O wiele łatwiej jest po prostu zrezygnować i nie narażać się na niebezpieczeństwo. Osoby z rysem perfekcjonistycznym z kolei wolą pracować ponad swoje siły, aby dążyć do ideału. Wznosząc perfekcjonizm na piedestał i pokazując jako ogromną wartość zarówno dla jednostki jak i dla społeczeństwa. Jednocześnie cisnąć nie tylko siebie, ale wszystkich pozostałych w celu „utrzymaniu wysokich norm”. Nie widząc zupełnie, jakie to dla nich męczące, wyniszczające i tak naprawdę mijające się z celem. Jeśli zatem ktoś próbuje Cię zawstydzić, że nie jesteś w czymś wystarczająco dobry np. w mówieniu po angielsku, pamiętaj proszę, skąd się to bierze i zdystansuj się do tego. Nie musisz być idealny. Nikt nie musi być idealny. Wystarczająco dobry jest OK. Jeśli z kolei ktoś ma ochotę mieć wyśrubowane standardy i poświęcić na dążenie do ideału mnóstwo czasu i wysiłku – droga wolna.

⚠️Nie twierdzę jednocześnie, że wymowa nie ma żadnego znaczenia i możemy uprawiać wolną amerykankę. Że nie ma sensu się starać. Że można mówić „jak się chce” do dzieci. Bo to są zarzuty, które zapewne cisną się na usta perfekcjonistom czytającym ten wpis. Między 0 a 100% jest naprawdę sporo miejsca. Wszystkie odcienie szarości między bielą i czernią. Między perfekcją a totalnym olewaniem jest bardzo duże spektrum. Warto je zauważyć. Nie mówię również, że dwujęzyczność zamierzoną każdy rodzic wprowadza odpowiedzialnie i rozsądnie. Co jednak nie znaczy, że błędna jest sama idea. Więcej na temat tego, czy można dwujęzyczność robić „źle” piszę tutaj.

Najważniejsze na koniec

Najważniejsze są dla mnie następujące fakty: Nawet jeśli dzieci uczone przez rodziców w domu nabędą niepoprawną wymowę to i tak są milion kroków do przodu w porównaniu do dzieci uczonych w szkole – te drugie dalej mają w wielu przypadkach niepoprawną wymowę (bo jest to nieuniknione w procesie nauki obcego języka). I w porównaniu do pierwszej grupy nie znają tak dobrze języka. Muszą włożyć wiele pracy, aby go poznać i poświęcić wiele godzin, aby zacząć mówić płynnie. Wiele z nich nie ma na to pieniędzy, czasu lub chęci, więc kończą szkołę z ledwo komunikatywnym poziomem, który z biegiem lat tylko się obniża, jeśli język nie jest używany. W świetle tych faktów nie rozumiem, jak można mówić, że lepiej aby rodzice nie uczyli własnych dzieci języków! Wróć. Rozumiem. Bierze się to stąd, że osoby niezwiązane z dwujęzycznością zamierzoną nie wiedzą, jakie efekty ona przynosi. Nie znają rodzin, które ją praktykują i nie słyszały, jak w drugim języku mówią tak uczone dzieci. Nie wiedząc, dorabiają sobie teorie. I w tym tkwi cały szkopuł. Bo gdyby przedstawić takim osobom grupę kilkulatków, które z lekkością posługują się drugim językiem, używają skomplikowanych zasad gramatycznych i zaawansowanego słownictwa – to myślę, że wiele z nich by zdanie zmieniło. Zwłaszcza, gdyby porównali je do dzieci o wiele starszych, a które idą jedynie systemem szkolnym. Z tego samego powodu tak ciężka jest rozmowa o skuteczności tradycyjnych kursów językowych oraz lekcji angielskiego w szkole – bo mówiąc o potencjale dzieci zupełnie rozmijamy się wyobrażeniami z tymi nauczycielami i edukatorami, którzy nie zobaczyli na własne oczy, jakie efekty może dać mówienie do dzieci po angielsku choćby 30 minut dziennie. Ale to temat na inny wpis, który niebawem nadejdzie.

Im więcej rodzin praktykuje mówienie do swoich dzieci w drugim języku, tym więcej osób z ich otoczenia zobaczy, jakie niewiarygodne efekty to daje. I tym mniej będzie głosów pełnych lęku przed nieznanym.

Zostawiam Wam na koniec również dwa cytaty. Cytuję tu profesora François Grosjeana, specjalistę w zakresie psycholingwistyki, badacza dwujęzyczności i autora wielu książek (w tym „Bilingual: Life and Reality”):

First, not knowing a language perfectly well and having an accent in it is not a reason for not speaking that language to a child.

Having an accent or not does not make one more or less bilingual.

English Speaking Mum
Wielbicielka i popularyzatorka idei dwujęzyczności zamierzonej w Polsce. Jeśli podobają Ci się tworzone przeze mnie treści, zapraszam Cię do obserwowania mojego konta na Facebooku oraz Instagramie oraz zapisu na newsletter poniżej. Udostępnianie przez Was moich wpisów umożliwi mi dotarcie do większego grona odbiorców i promowanie dwujęzyczności w naszym społeczeństwie.

Dodaj komentarz