Blog

dwujezycznosc-zamierzona-robisz-to-zle

Dwujęzyczność zamierzona — czy można to robić źle?

Odpowiedź brzmi: oczywiście, że można. I może warto o tym rozmawiać?

Na chwilę obecną dwujęzyczność zamierzona w sferze publicznej ma dużo więcej przeciwników i krytyków niż zwolenników. Jest to idea stosunkowo nowa, a to co nowe zazwyczaj nie od razu zyskuje poparcie przeróżnych środowisk. Jeszcze w ubiegłym stuleciu dwujęzyczność naturalna była ostro krytykowana, rodzicom radzono, aby porzucali ojczysty język, by „nie mieszać dzieciom w głowach” i aby magicznie przyspieszyć w ten sposób rozwój mowy. Dziś już wiadomo, że rezygnacja z drugiego języka, nie jest ani konieczna ani zalecana, a dwujęzyczność przynosi wiele korzyści! Dziś na karnym jeżyku należącym wcześniej do dwujęzyczności naturalnej siedzi dwujęzyczność zamierzona… Pisałam trochę o tym w tym artykule: Dwujęzyczność zamierzona – niekochana siostra dwujęzyczności naturalnej. W związku z zalewem krytyki ja wraz z innymi rodzicami z naszej społeczności walczymy o dobre imię naszego sposobu na życie. Nie znaczy to jednak, że nie widzę zagrożeń i minusów takiego sposobu wychowania. Stąd dzisiejszy wpis.

Czy są powody do niepokoju?

Uważam, że jak z każdą ideą, także ideę dwujęzyczności zamierzonej można wypaczyć. Można ją realizować w sposób, który może zaszkodzić dziecku. Czy uważam, że jest to częsta sytuacja? Nie, bo z tego co widzę, siedząc w tym temacie już od 3 lat, to problemem jest to, że rodzice, którzy świetnie poradziliby sobie z dwujęzycznym wychowaniem boją się robić cokolwiek. Nie znaczy to jednak, że rodzice, którzy w zaciszu swoich domów praktykują dwujęzyczność zamierzoną w sposób szkodliwy, nie istnieją. Mogą tak działać, bo działają „na czuja”, który to czuj niestety podpowiedział im niestety nie tak jak trzeba. Może posłuchali nas — zwolenników dwujęzyczności zamierzonej mówiących, że „każdy może to robić” i nie skupiali się już na reszcie przekazu, aby działać z głową. Ten wpis ma być zatem przeciwwagą dla wszystkich entuzjastycznych słów zachęty. Ma podkreślać to, że „działanie z głową” jest warunkiem koniecznym. Od czasu do czasu docierają do mnie informacje o rodzicach, którzy może i chcieli dobrze, ale nie wyszło do końca jak trzeba.

Zasłyszane historie

Od jednej ze szkolnych nauczycielek dostałam wiadomość o dziewczynce, która przez to, że rodzice mówili do niej wyłącznie po angielsku, ma teraz problemy komunikacyjne w pierwszej klasie. Na Instagramie przeczytałam z kolei o dziecku, któremu rodzice włączali dużo bajek po angielsku. Dziecko zaczęło używać głównie angielskiego, który rodzice słabo rozumieli (mówili tylko po polsku), co wpłynęło negatywnie na ich komunikację (przez to i na relację). Przykłady te trochę mrożą krew w żyłach. ALE… Pytanie: dlaczego rodzice przez tyle lat elastycznie nie zareagowali i nie zmienili strategii, aby wesprzeć córkę w nauce polskiego? Zdrowy rozsądek powinien podpowiedzieć im, że w ich przypadku ekspozycja na język polski jest niewystarczająca i nie powinni czekać na szkołę. Bardzo możliwe, że dziecko „kiedyś ogarnie język otoczenia”, ale na językach świat się nie kończy — według mnie obowiązkiem rodzica jest stworzyć dziecku warunki do zrównoważonego rozwoju, umożliwić kontakt z rówieśnikami itd. Sytuację z bajkami trudno nawet skomentować, bo w tym wypadku należałoby się przede wszystkim przyjrzeć temu, na ile godzin dziennie dziecko było sadzane przed ekranem. Dodatkowo pytanie brzmi, co poszło nie tak, jeśli chodzi o uczenie dziecka języka polskiego (skoro rodzice mówili do dziecka tylko w tym języku) i ogólnie relacji na linii rodzic-dziecko i ilości spędzanego razem wartościowego czasu. Takie postępowanie jest sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, zaleceniami psychologów i nie tylko. Nie można go zatem utożsamiać z prawidłowo prowadzonym dwujęzycznym wychowaniem. Jeśli więc takie przypadki istnieją (wierzę, że jest to bardzo mały odsetek), nie powinny one rzutować na postrzeganie całej idei. Tak jak istnieje patologicznych rodzin nie sprawia, że przestajemy ufać w instytucję rodziny i zaczniemy zabierać rodzicom dzieci po urodzeniu, aby wychowywać je w placówkach, gdzie będą pod lepszą kontrolą państwa.

Na co uważać?

Według mnie przede wszystkim na całkowite przełączenie się na drugi język w komunikacji z dzieckiem i całkowite porzucenie języka ojczystego. Uwaga: Nie uważam, aby OPOL (czyli metoda „jedna osoba, jeden język”) był w przypadku dwujęzyczności zamierzonej czymś złym. Znam osobiście i internetowo wielu rodziców, którzy mówią do dzieci wyłącznie po angielsku, często od urodzenia. W mojej opinii warunki konieczne to: bardzo dobra znajomość języka obcego pozwalająca na swobodną komunikację, umiejętność wyrażania swoich emocji i przekazania bogactwa językowego (dodatkowo przydałaby się umiejętność elastycznego reagowania i dopasowywania strategii). Co najważniejsze: stawianie dobra dziecka, jego prawidłowego rozwoju i relacji rodzic-dziecko na pierwszym miejscu. Jeśli będziemy mieli na uwadze dobro dziecka ponad swoimi planami, ambicjami i pomysłami, to według mnie jest to już połowa sukcesu. Dziecko powinno być otaczane bogatym językiem dobrej jakości. I jeśli jakaś mama z bardzo słabą znajomością języka, będąc z dzieckiem w domu przez pierwszy rok jego życia w imię nauki angielskiego, decyduje się do niego mówić jedynie po angielsku (dukając, powstrzymując się od mówienia, bo ogranicza ją słownictwo, nie będąc w stanie wyrazić prawdziwej siebie) to ja jestem bardzo, ale to bardzo na nie. Takich właśnie rodziców boją się specjaliści i uważam, że słusznie. Do wszystkiego można podejść rozsądnie: douczać się, powoli rozgadywać, nie trzymać na siłę sztywnych strategii, z którymi nam nie po drodze, a które mogą wpłynąć na naszą relację z dzieckiem.

Jak działać?

Dostosować działania do swoich możliwości. Jeśli znasz język słabo, korzystaj z gotowców. Słuchaj wymowy słów i ją naśladuj. Wiadomo, że jako nie-native speakerzy nasza wymowa i akcent nie będą idealne, ale to też nie znaczy, że można robić wolną amerykankę. Pamiętaj: nie każde wprowadzanie języka w domu to dwujęzyczność zamierzona! Tak samo, jak chodzisz z dzieckiem na basen nie będąc trenerem, śpiewasz i grasz z nim na instrumentach nie będąc muzykiem oraz kreśląc pierwsze literki nie skończywszy pedagogiki wczesnoszkolnej MOŻESZ wspomagać dziecko w przyswajaniu języków obcych w domu. Im większa ekspozycja na język, tym lepiej. Więc śpiewajcie, rymujcie, czytajcie, oglądajcie bajki, słuchajcie audiobooków, wymieniajcie między sobą proste komunikaty, oglądajcie świat, wprowadzając proste zdania.

Jeśli masz dobry poziom języka, np. używasz go na co dzień w pracy i wszyscy dalej żyją;) to… zacznij na spokojnie. Nikt Ci nie każe od razu wyjaśniać dziecku działania pilota od TV i tworzyć zdań warunkowych (zwłaszcza, że musisz też pamiętać o tym, by Twoje dziecko za Tobą nadążało). Oczywiście, jeśli nie potrzebujesz rozgrzewki, bo Twój poziom jest solidny i raczej nie popełniasz błędów to po prostu mów! Większość z Was będzie jednak jej potrzebować, bo na słownictwo typowo codzienne, a tym bardziej „dzieciowe” nie poświęca się czasu na kursach. Nie musisz zatem się nigdzie spieszyć, rzeźbić zdań, co do których nie masz pewności, udawać, że wiesz wszystko. Jak nie wiesz: powiedz naokoło (zapisując sobie do sprawdzenia na później), sprawdź na szybko w słowniku lub przejdź na polski — świat się od tego nie zawali. Korzystaj z materiałów, które są dostępne w Internecie, takich jak ebooki English for Mummies and Daddies. Z dnia na dzień będziesz umieć coraz więcej, będziesz mieć coraz większą pewność i płynność. Będziesz też popełniać coraz mniej błędów. Które Twoje dziecko zacznie i tak Ci wytykać;)

Błędy

Jak już jesteśmy przy błędach, to musimy pamiętać, że popełniamy je wszyscy. Także osoby z CPE, nauczyciele w szkołach i na kursach oraz sami native speakerzy. Szkoda życia na wiarę w perfekcję. Choćby Twoje dziecko uczyło się od najlepszych, i tak będzie popełniać błędy. To nie perfekcja powinna być naszym celem, a płynna bezproblemowa komunikacja w danym języku. Walczę też z mitem tego, że dziecko nasze błędy utrwali na amen i nie da się ich nigdy odkręcić. Obserwuję coś zupełnie przeciwnego. Dodatkowo sama nie zliczę, ile razy nauczyciele utrwalali we mnie złą wymowę słówek lub niepoprawne definicje. Z powodzeniem udało mi się je wyplenić, gdy tylko zdałam sobie z nich sprawę… Nikt chyba nie sądzi, że powinniśmy przez to odwołać lekcje angielskiego w szkole? O błędach w samym działaniu, jakie możemy popełniać, ucząc dzieci języka, przeczytacie z kolei w tym wpisie: Jak nie wprowadzać języków obcych – 5 subiektywnych porad. Chodzi tu głównie o tworzenie niezdrowej atmosfery, zmuszanie dziecka do nauki, wywieranie presji itd.

Źródła zewnętrzne

Ostatnia bardzo ważna sprawa to potrzeba otaczania dziecka źródłami żywego naturalnego języka. Najlepiej sprawdziłby się w tej roli native speaker regularnie rozmawiający z naszym dzieckiem (niania, lektor, znajomy) — nie jest to jednak warunek konieczny, zwłaszcza że jest dość ciężki do spełnienia. Na co dzień świetnie sprawdzą się audiobooki, piosenki i bajki. Duże ilości książeczek, które uczą dziecka nowych struktur i słownictwa, którym my nie operujemy na co dzień. To dzięki takim źródłom dzieci potrafią podłapać fajny akcent, który jest nieraz lepszy od tego słyszanego u rodziców. Chłoną i powtarzają słowa, które nigdy nie padły z ust mamy czy taty. Krytykanci mogą w to nie wierzyć, ale takie wyglądają realne doświadczenia moje i innych rodziców wychowujących dwujęzycznie w Polsce. I szczerze to jesteśmy nieco zmęczeni udowadnianiem, że tak naprawdę się dzieje. Chłonięcie przez dzieci języka z bajek potwierdza m.in efekt Peppy. Ostatnio jedna z mam przesłała mi także artykuł z Guardiana mówiący o tym, jak brytyjskie dzieciaki zaczynają mówić po amerykańsku ze względu na czas, jaki spędzają oglądając Youtube (artykuł tutaj).

Tak ten temat widzę ja. Nie wypowiadam się oczywiście w imieniu wszystkich zwolenników dwujęzyczności zamierzonej. Niektórzy z nich mają na pewno dużo luźniejsze podejście. Muszę podkreślić jeszcze raz bardzo jasno: wpis nie miał na celu nikogo do działania z dziećmi zniechęcić. Wiem jednak, jakie z rodziców potrafią być delikatne kwiaty;) które martwią się i mają mnóstwo wątpliwości. Jeśli zniechęciliście się, przeczytajcie jeszcze raz akapit „Jak działać”. I działajcie. Byle z głową i uśmiechem na ustach:)

English Speaking Mum
Wielbicielka i popularyzatorka idei dwujęzyczności zamierzonej w Polsce. Jeśli podobają Ci się tworzone przeze mnie treści, zapraszam Cię do obserwowania mojego konta na Facebooku oraz Instagramie oraz zapisu na newsletter poniżej. Udostępnianie przez Was moich wpisów umożliwi mi dotarcie do większego grona odbiorców i promowanie dwujęzyczności w naszym społeczeństwie.

Dodaj komentarz