Blog

Brak prac domowych w szkole – co z angielskim?

Czy brak prac domowych w szkole to dobre rozwiązanie? Jakie są za i przeciw? Czy da się nauczyć angielskiego bez powtórek w domu?

Słowem wstępu: Jestem mamą po studiach językowych (Lingwistyka Stosowana) ze specjalizacją translatorską i pedagogiczną, co oznacza, że mogłabym uczyć w szkole. Nie wybrałam jednak tej ścieżki, bo zawsze o wiele bardziej ciągnęło mnie do tłumaczeń. Z nauczaniem miałam jednak do czynienia przez wiele lat jako korepetytorka, ucząc pojedyncze dzieci i małe grupy. Mam również doświadczenie w samouczeniu języków, a koniec końców nauczyłam swojego malucha mówić płynnie po angielsku oraz rozumieć niemiecki. Dziś mój maluch chodzi do pierwszej klasy podstawówki.

Co myślę o braku prac domowych?

Wiadomość o znoszeniu obowiązku prac domowych ucieszyła mnie. Uważam, że w dzisiejszym świecie nie ma równowagi między pracą a odpoczynkiem. Od małego jesteśmy wychowywani do produktywności, w której nie ma nic złego, jeśli potrafi się ją zrównoważyć z czasem na relaks i odpoczynek i po prostu „bycie”. Nie przez przypadek obserwujemy teraz popularność tematów z zakresu „mindfulness”, zajęć jogi czy innych wyciszających aktywności. Robienie prac domowych po długim dniu w szkole przypomina robienie nadgodzin w pracy – kiedyś norma (w większości nieodpłatna), dziś sytuacja ta ulega zmianie (takie mam przynajmniej obserwacje ze swojego otoczenia). Wierzę, że dzieci powinny mieć czas na odpoczynek i realizację swoich pasji w swoim wolnym czasie po szkole.

Czy prace domowe to samo zło?

Według mnie absolutnie nie. Dostrzegam ich ogromne zalety. Największą z nich dla mnie jest utrwalanie materiału. Czy tego chcemy czy nie, tak właśnie działają nasze mózgi: im większa liczba powtórek, tym lepsze zapamiętywanie. Zapamiętywanie to z kolei bardzo potrzebny trening dla mózgu. Wszelkie argumenty pt. „po co się uczyć na pamięć” skoro teraz mamy nieustanny dostęp do wiedzy w Internecie zdają się nie brać pod uwagę tego aspektu. Zapamiętywanie potrzebne jest naszemu mózgowi tak, jak regularne ćwiczenia fizyczne naszemu ciału. I nie zmieni tego np. dostęp do samochodów. Nie do końca zgadzam się, że prace domowe uczą samodyscypliny: dla mnie z definicji chodzi wtedy o sytuację, gdy nie mamy niczego narzuconego z zewnątrz tj. musisz zrobić dziś zadanie ze strony 3, bo inaczej dostaniesz jedynkę. Większym ćwiczeniem samodyscypliny byłoby dla mnie oddanie odpowiedzialności w ręce dziecka, które samodzielnie określa sobie, co, kiedy i w jaki sposób musi zrobić, aby opanować materiał. To, że jest to możliwe do osiągnięcia pokazują np. dzieci w edukacji domowej. Oglądanie wywiadów z takimi nastolatkami naprawdę daje do myślenia. Bardziej niż prac domowych zatem potrzebujemy moim zdaniem czasu na pracę własną. I niekoniecznie ten czas powinien planowany być na czas po zajęciach szkolnych, gdy dzieci są zmęczone po całym dniu. Może taki czas powinien być organizowany w ramach szkoły?

Co z angielskim?

O tym, że sama szkoła lub sama szkoła językowa nie nauczą dziecka angielskiego mówię stosunkowo często na swoich kontach społecznościowych. Abstrahując od metod nauczania (dla mnie często dalekich od ideału), z mojej perspektywy nawet najlepsi nauczyciele z najlepszymi metodami nie są w stanie nauczyć nikogo języka na zajęciach 2-3 razy w tygodniu po kilkadziesiąt minut. Taka ekspozycja na język jest stanowczo za krótka. Kropka. Tym bardziej jeśli mowa o grupie uczniów, a nie sytuacji gdy nauczyciel całą swoją uwagę skupia na jednym uczniu (nauka 1:1). Rodzice oraz dzieci, którym zależy na postępach w przyswajaniu języka muszą zrozumieć, że czynnikiem koniecznym jest jak najczęstsze się nim otaczanie oraz aktywne używanie! Tak to działa i niestety nie da się tego przeskoczyć. I jedną sprawą jest też siedzenie w słówkach i ćwiczeniach gramatycznych (do których zachęcają nauczyciele), innym bierne otaczanie językiem np. w formie filmów i muzyki (co jest bardzo korzystne, ale czytajcie dalej) a jeszcze czym innym aktywne używanie języka. Inaczej dochodzi do absurdu, w którym zależy nam na płynnym mówieniu po angielsku, ale na dobrą sprawę na tę umiejętność przeznaczamy kilka minut tygodniowo, gdy nauczyciel wybierze akurat nas do odpowiedzi na pytanie, albo przez chwilę rozmawiamy z naszym „speaking partner” na zadany przez nauczyciela temat.

Jak nauczyć dziecko angielskiego?

Jeśli czytają mnie nastolatkowie lub dorośli, którzy nie mają dzieci, a którzy chcieliby mówić płynnie po angielsku, mam dla nich następujące rady:

– Jeśli zajęcia to takie, na których ma się okazję dużo mówić. Słówka i gramatykę można ćwiczyć samodzielnie, a koniec końców zawsze doszlifować. Większy problem mają osoby, które mają teorię w małym palcu, a gdy zaczynają mówić to nie potrafią teorii zmienić w praktykę.

– Z tego względu ja osobiście jestem fanką zajęć indywidualnych, najlepiej prowadzonych w całości lub większości w języku docelowym, w których nie jest się biernym obserwatorem a z musu czynnym rozmówcą

– Mówienie można ćwiczyć samodzielnie: mówić do siebie w myślach bądź na głos, nagrywać się na dyktafon, streszczać sobie filmy i książki, formułować opinie itd. itd. Mówić do swoich dzieci po angielsku;)

Jeśli czytają mnie rodzice małych dzieci:

– Szkoła językowa w przypadku starszych dzieci ma sens zwłaszcza wtedy, gdy podchodzą do tej nauki chętnie i świadomie. Robią notatki, wracają do materiału, same włączają sobie obcojęzyczne piosenki, filmy, szukają znaczeń słów. Mam wrażenie, że o to chodzi znanej w sieci Arlenie Witt, autorce kanału YT „Po cudzemu” @wittamina, która jest raczej przeciwniczką uczenia małych dzieci angielskiego, wskazując na to, że lepsza i efektywniejsza jest świadoma nauka. Jak najbardziej zgadzam się, że jest to możliwe. Aczkolwiek realnie na to patrząc nie każde dziecko złapie bakcyla nauki języków i wydaje mi się to patrzeniem przez pryzmat siebie. Ja też nauczyłam się dobrze języków już w późniejszym wieku i też jestem potwierdzeniem teorii, że „nie trzeba uczyć się w dzieciństwie”. Rozumiem jednak, że inni ludzie w toku swojego życia poświęcą swój czas na coś innego i bardzo dobrze, bo potrzebujemy specjalistów nie tylko językowych! Takie osoby będą siedzieć i studiować podręczniki na temat fizyki, rysować i malować, robić eksperymenty, ćwiczyć grę na instrumencie, tworzyć różnorodne projekty i uczyć się programowania. Nauka języka będzie dla nich potrzebą któregoś tam rzędu i w efekcie często nie znajdą na nią wiele czasu, co może (nie musi) skutkować w dorosłości problemami i blokadami (i w dalszym ciągu mogą nie znaleźć czasu, aby do niego przysiąść). Ponadto ignorujemy tu fakt, że małe dzieci naprawdę potrafią przyswoić język szybko i efektywnie – my zaczęliśmy z angielskim na 2 urodziny a na 3. dominującym językiem mojego synka już był angielski. Ile zajęłoby to dorosłej osobie? Takich faktów negować nie można.

Z tego powodu właśnie dwujęzyczność zamierzona jest dla mnie takim game changerem (czym jest dwujęzyczność zamierzona przeczytasz tutaj). Moje dziecko ma kilka lat, a temat angielskiego na dobrą sprawę ma załatwiony. Nie czekają go już długie godziny z kuciem słówek i denerwowanie się na zasady gramatyczne, których „nie czuje”. W wieku kilku lat swobodnie operuje słowami typu „hardly” czy „deliver”. Może iść w świat i w swoim wolnym czasie nie skupiać się już na angielskim (który jakby nie patrzeć jest koniecznością w naszych czasach) – może iść i rozwijać własne inne talenty. W tym miejscu chcę podkreślić, że wiem, że nie każda rodzina ma na to zasoby i nie każdej uda się to osiągnąć. Szczerze z kolei wierzę, że jak ze wszystkim w życiu, nie zawsze chodzi o zdobycie złotego medalu. Nie zawsze chodzi o to, aby przebiec maraton – wielkim sukcesem dla kogoś o siedzącym trybie życia będą regularne spacery. I warto tak patrzeć na życie swoje i swojej rodziny: ulepszanie go tam, gdzie można, na tyle, na ile damy radę.

Jaki zatem mam przekaz do Ciebie rodzicu małego dziecka? Rozumiem brak czasu i zasobów. Nie chodzi o to, abyś poczuł się niewystarczający. Ja również nie robię wielu rzeczy, które z pewnością dobrze wpłynęłyby na rozwój mojego dziecka i jestem z tym pogodzona. Jeśli z kolei naprawdę zależy Ci na tym, aby Twoje dzieci przyswoiło angielski wtedy, gdy jest to dla niego łatwiejsze (nie ma też jeszcze bariery wstydu i 100 innych obowiązków), warto zapamiętać te zasady:

-Języki lubią regularność. Najlepszy byłby kontakt codzienny, nawet krótki.

-Aby mówić trzeba mówić. Dlatego takie dobre rezultaty daje dwujęzyczność zamierzona, w której rodzice MÓWIĄ do dzieci – a nie tylko razem śpiewają czy czytają książki.

-Dziecko musi mieć okazję do mówienia. W Waszym dwujęzycznym przedszkolu pani mówi po angielsku, czy dzieci jednak mają szansę na indywidualną interakcję z nią w tym języku? Czy w grupie na zajęciach angielskiego dziecko jest zachęcane do mówienia po angielsku, a nie tylko chóralnego powtarzania słówek?

Będę rozwijać ten temat w kolejnych wpisach o wyborze zajęć dla dzieci i tego, jak rodzice mogą wspomagać starsze dzieci w nauce. Podkreślam, że prezentuję jedynie swoje osobiste opinie. Ktoś inny może być fanem zajęć grupowych i nauki opartej np. o piosenki albo nauki dopiero w późniejszym wieku, do czego ma pełne prawo.

Czy zatem przywrócić prace domowe?

Dla mnie osobiście większym problemem jest przeładowany program. Wydaje mi się, że nie jesteśmy w stanie fizycznie takich ilości przyswoić i skutkuje to włączeniem programu ZZZ (zakuć, zdać, zapomnieć), którego jedynym plusem jest ćwiczenie pamięci (jeśli ktoś rzeczywiście stara się zapamiętać a nie robi tylko ściągi). Istnieje wiele badań, które wskazują na to, że prace domowe nie zwiększają sukcesu edukacyjnego (np. książka pt. „Mit pracy domowej”). W dobie sztucznej inteligencji dochodzi problem tego, czy dzieci robią owe prace domowe samodzielnie. Gdy przyglądam się rodzinom w edukacji domowej, można wyciągnąć wnioski, że aby opanować materiał szkolny w domu trzeba o wiele mniej czasu niż dzieci przeznaczają na codzienne chodzenie do szkoły. Czy to jednak również zasługa specyfiki tych rodzin, w której rodzice potrafią przekazać dzieciom pasję do wiedzy i nauczyć odpowiedzialności od wczesnych lat? Wiemy już także, że aby czegokolwiek się efektywnie nauczyć, trzeba nauczyć się chcieć. Trzeba również uczyć się w dobrej bezpiecznej atmosferze, bo w stresie niewiele jesteśmy w stanie zapamiętać i przyswoić – o tym mówi nam neuropedagogika. Jak to pogodzić z obowiązkiem szkolnym i podstawą programową? Szczerze to nie wiem.

Jeśli chodzi o języki obce, to aby były efekty, same zajęcia w szkole według mnie nie wystarczą, nawet gdyby były prowadzone w sposób idealny. Konieczne jest otaczanie się danym językiem na co dzień, a w przypadku młodszych dzieci zadbanie o to przez rodziców. Niekoniecznie w formie prac domowych, a może np. sugestii i zaleceń ze strony nauczycieli?

Co Wy myślicie na ten temat?

Darmowy ebook na temat uczenia dzieci angielskiego możesz pobrać tutaj:

English Speaking Mum
Wielbicielka i popularyzatorka idei dwujęzyczności zamierzonej w Polsce. Jeśli podobają Ci się tworzone przeze mnie treści, zapraszam Cię do obserwowania mojego konta na Facebooku oraz Instagramie oraz zapisu na newsletter poniżej. Udostępnianie przez Was moich wpisów umożliwi mi dotarcie do większego grona odbiorców i promowanie dwujęzyczności w naszym społeczeństwie.

Komentarz

Dodaj komentarz