Moja dzisiejsza rozmówczyni to mama, z którą regularnie spotykamy się z naszymi synkami na angielskie playdates. Jest osobą, która nieustannie inspiruje mnie w zakresie dwujęzyczności, ale nie tylko i jestem przekonana, że jest w stanie zainspirować także wielu z Was.
Na spotkania z Joasią mam często ochotę się stawić z wcześniej przygotowaną ściągawką ze słówkami, bo od pierwszych minut spotkania nasze rozmowy wchodzą na poziom dysput egzystencjalnych z elementami specjalistycznego słownictwa z zakresu medycyny i fizyki jądrowej. Tak jak kiedyś czułam braki w dziedzinie „angielskiego dzieciowego”, tak przy niej widzę, że przede mną jeszcze długa droga, aby bez zacinania móc mówić o płukaniu zatok i różnych innych przyjemnościach dnia codziennego. Dlaczego o tym piszę? Bo widzę, że jeśli chcę trwać w dwujęzycznym wychowaniu i komunikować się z moim dzieckiem w języku angielskim także w przyszłości, muszę być liczyć się z koniecznością nieustannej nauki. Na tę chwilę jestem gotowa, aby podjąć tę rękawicę.
Joanna prowadzi bloga mi.sto.ry.pl o anglojęzycznych książkach dla dzieci (ale nie tylko). Za cel przyświeca jej wyławianie perełek z oceanu przeciętnych lub mało wartościowych pozycji. O wiele lepiej ode mnie radzi sobie na szerokich wodach codziennego, praktycznego angielskiego. Powodów tego stanu rzeczy jest na pewno kilka: oprócz metody OPOL, którą stosuje ze swoim synkiem od kilku już lat, po angielsku komunikuje się również ze swoim mężem, dzięki czemu na co dzień musi się mierzyć z dużo bardziej zaawansowanym słownictwem niż ma to miejsce w rozmowach z kilkulatkiem. Po drugie, co ważniejsze, język angielski jest dla Asi prawdziwą pasją. I to się autentycznie czuje. Otacza się nim na każdym kroku, po angielsku ogląda i czyta i wydaje polecenia domowej sztucznej inteligencji Aleksie. Z mojej perspektywy jest osobą naprawdę świetnie przygotowaną do misji dwujęzycznego wychowania tak pod względem merytorycznym jak i praktycznym. Zapraszam do rozmowy, w której dzieli się swoimi doświadczeniami i spostrzeżeniami.
PS. Nasze dzieci rozmawiają ze sobą na tych spotkaniach również po angielsku, chociaż wiedzą, że mówią również po polsku.
Skąd pomysł na dwujęzyczność w Waszym domu?
Oboje z mężem od wielu lat czytamy książki i artykuły oraz oglądamy filmy, seriale i kanały YouTube w obu językach, dlatego nie chcieliśmy, aby nasze dziecko było językowo wykluczone z życia rodzinnego aż do momentu, gdy nie nauczy się angielskiego w szkole. Trudno nie dostrzec, że angielski stał się językiem globalnej wymiany kulturowej, czyli takim drugim językiem dla każdego z nas, dzięki któremu możemy dzielić się pasjami, umiejętnościami i przemyśleniami z całym światem. Jako że mój syn od samego początku jest wyposażony w ten uniwersalny język, może korzystać z nieprzebranej ilości świetnych materiałów na każdy temat. Myślę, że wiele osób nie docenia tego aspektu dwujęzyczności.
Sam pomysł mówienia do dziecka w innym języku narodził się jednak dużo wcześniej – na zajęciach z językoznawstwa (studiowałam filologię angielską). Wszystko, czego się dowiedziałam, jasno wskazywało na to, że jest to najskuteczniejszy i najmniej wymagający sposób na nauczenie języka obcego. Co więcej, gdy uczyłam dzieci i dorosłych, zauważyłam, że nawet wśród tych, którzy bardzo chcieli przeszkolić się z poprawnej wymowy, nikt nie miał w sobie tyle samozaparcia, by wdrożyć wszystkie zasady, od prawidłowej jakości czy długości dźwięków po wszelakie ich zmiany: najczęściej usuwanie, dodawanie czy zamianę spółgłosek albo przesuwanie akcentów. Tymczasem niemowlę do 6-9 miesiąca odróżnia dźwięki we wszystkich językach świata – wystarczy więc mówić do niego w danym języku w tym okresie, żeby mózg zachował uważność na właśnie te dźwięki, to wszystko. Starsze dzieci naturalnie przejmują wszelkiego rodzaju zmiany, które dzieją się na poziomie słowa, wyrażenia czy zdania – bo ich umysł jest jeszcze otwarty na różne schematy językowe. Ok. 15 roku życia ta faza wrażliwości kończy się, nasz mózg dostraja się do języków, na które był często (!) eksponowany – i czy mówimy o wymowie, czy o gramatyce – okienko na naturalne operowanie kolejnym językiem zamyka się. Było to dość łatwo zbadać, bo wystarczyło prześledzić rozwój językowy dzieci emigrantów – ci, którzy przybyli do USA w wieku 15 lat, nie przyswoili już angielskiego na poziomie rodzimego użytkownika języka (czyli tzw. RUJa, to nasz polski odpowiednik native-speakera J).
Czy miałaś jakiekolwiek obawy, decydując się na dwujęzyczne wychowanie? Jak sobie z nimi poradziłaś?
Miałam ich mnóstwo, w końcu robiłam coś, czego nigdy nie widziałam u nikogo, w dodatku w chwili, gdy zostałam rodzicem – już ta nowa rola była trudna do udźwignięcia, a co dopiero rozszerzanie jej o coś, czego nie robił nikt inny. Na początku pomogła mi lektura wszelkich badań na temat dwujęzyczności – znalazłam w lokalnej bibliotece podręcznik dla studentów psychologii, w którym zebrano te najważniejsze i pokazano, jak badania się zmieniały, jak wyciągano niepoprawne wnioski, które do dziś funkcjonują jako mity etc. Ale dużo bardziej pomogło mi dołączenie do społeczności rodziców wychowujących dzieci w ten sam sposób. Do dziś rozmowy z Tobą rozwiewają wiele moich wątpliwości:)
Jak wspominasz Wasze początki? Pamiętasz jakieś problemy lub wyzwania? Czy jako anglistka o tak wysokim poziomie zaawansowania miałaś w ogóle problemy natury językowej?
To bardzo miło, że tak wysoko oceniasz moje kompetencje językowe, ale potwierdzam, że istnieje przepaść między analizą sztuk Szekspira czy rozprawianiem o artykułach w New Scientist a poruszaniem się w codzienności. Akurat przygotowywałam się do roli rodzica z materiałów anglojęzycznych, więc język „obsługi” niemowlęcia czy tzw. toddlera nie był dla mnie zaskoczeniem, ale cała strona manipulowania przedmiotami, opisywania ich w sposób drobiazgowy… Niektóre te słowa były w moim słowniku pasywnym, ale żeby je aktywować, czyli zamiast je tylko rozumieć – nagle zacząć się nimi posługiwać – było nie lada wyzwaniem. Niektórych też nie znałam – np. nie umiałam powiedzieć „kilka pociągnięć żelazkiem”. Wiele jest również słownictwa technicznego, które możemy omijać w rozmowie z dorosłym, ale o które dopomina się nasze dziecko. Także na pewno OPOL nie jest dla leniwych:) Trzeba non stop nad sobą pracować.
Chciałabym jednak zaznaczyć, że to praktykowanie języka w domu, sięgnięcie do dziecięcych książek, bardzo rozwinęło mój angielski. Zaczęłam lepiej „czuć” np. przyimki – i nie chodzi mi o poprawniejsze ich używanie, raczej z tym trudno mieć problem, tylko o to, że zaczęłam widzieć, co za nimi stoi, mogę je łatwiej dobierać do sytuacji, podchodzić do nich w bardziej kreatywny sposób. Mam wrażenie, że tę bardziej naturalną dwujęzyczność wypracowujemy razem – i mój syn, i ja.
Jest jeszcze jeden ciekawy aspekt – wiele osób powtarza, że w obcym języku nie da się przekazać emocji tak, jak w rodzimym. Pamiętam, że na początku obawiałam się tego samego. Okazało się to jednak zupełnie nieuzasadnione:)
Jak na strategię OPOL z Twojej strony zareagowała Wasza rodzina i znajomi oraz czy ich podejście się zmieniało w czasie? Czy swojej strategii trzymasz się ściśle?
Dziadkowie byli niepocieszeni, kiedy mój syn mówił na początku tylko po angielsku – ale szybko ta faza minęła, a oni stali się niesamowicie dumni z wnuka. Znajomi reagowali bardzo różnie – niektórzy próbowali mnie straszyć, sugerując, że robię dziecku krzywdę, a w chwili, gdy mierzyłam się z jakimś wyzwaniem, suszyli mi głowę, inni natomiast przemilczali temat; garstka poczuła zachwyt, gdy pojawił się „efekt”, a może dwie osoby wspierały mnie od początku w tym, co robię. Zastanawiałam się, skąd to wynika, że obcy ludzie mają więcej entuzjazmu dla dwujęzyczności zamierzonej niż moi przyjaciele – nawet pediatrzy czy psycholodzy podkreślali, że daję dziecku niesamowity prezent na całe życie. Myślę, że każda nowa, „inna” rzecz wprawia ludzi w zakłopotanie, niepokój. Dwujęzyczność zamierzona nie jest na tyle spopularyzowana, żeby nie budziła wątpliwości. I to, jak mi się zdaje, temat do poruszenia dla naszej społeczności rodziców uczących dzieci języków.
Co do mojej strategii – zaczęłam się jej ściśle trzymać, kiedy poszłam do pracy i okazało się, że bardzo mało czasu spędzałabym z synem, a co za tym idzie – miałby on zbyt mała ekspozycję na język mniejszościowy. Teraz, mimo zmian w moim życiu zawodowym, ścisły OPOL z nami pozostał, bo dąży do zrównoważenia języków – choć oczywiście wiem, że taka równowaga nie jest możliwa. Ale przy moim synu mówię po polsku do innych, a w większym gronie również do męża – naturalne jest przecież włączanie innych do rozmowy. Na razie mój syn ma cztery lata, jeszcze nie prowadzimy we trójkę długich rozmów z osobami niemówiącymi po angielsku (przy rozmowach z babcią czasem tłumaczę, czasem robi to mój syn). Myślę, że kiedyś przyjdzie ten moment, że w takiej sytuacji będę przechodzić na polski, zwracając się również do syna – ale to jeszcze przed nami.
Język angielski wybraliście również na Wasz uniwersalny język domowy i rozmawiasz w tym języku także ze swoim mężem. Jak to wygląda w praktyce, czy czasem przechodzicie na polski itd.?
Na polski przechodzimy tylko wtedy, kiedy nie ma z nami syna. Wyjątkiem jest wizyta znajomych – wówczas, jak wspomniałam, rozmawiamy ze sobą po polsku.
Dlaczego mąż nie zwraca się po angielsku także do Waszego synka?
Czasem zdarza się, że z rozpędu mówi do syna po angielsku, ale raczej w sytuacji, kiedy na coś reaguje – np. wydaje polecenie w niebezpiecznej sytuacji. Ale zadaniem męża jest nauczenie syna języka polskiego. Mieszkamy z daleka od dziadków, nie prowadzimy za specjalnie bujnego życia towarzyskiego (szczególnie od wybuchu pandemii), a syn dużo choruje i rzadko bywa w przedszkolu, gdzie zresztą spędza tylko 5 godzin dziennie. Owszem, język otoczenia dzieci chłoną jak gąbka, ale zależy mi bardzo, aby syn świetnie opanował nasz język rodzimy. Na tym etapie dostrzegam nadal brak równowagi na korzyść angielskiego, mimo że syn spędził niemal półtora roku z mężem w domu, czyli mówił przez większość dnia po polsku.
Myślę, że każdy, kto zna drugi język na wysokim poziomie, szybko orientuje się, że kiedy jeden język dominuje, podkopuje ten drugi. Polacy często śmieją się z rodaków, że ci wyjeżdżają za granicę i już po kilku miesiącach zaczynają popełniać błędy w rodzimym języku, ale jest to zupełnie naturalne. Ja sama zaczynam coraz częściej mieć problemy z pojedynczymi polskimi słowami, które opuszczają mnie w kluczowym momencie, a czasem nawet nie jestem pewna, czy dane powiedzenie funkcjonuje po polsku czy po angielsku. I mimo dążenia do zrównoważenia obu języków u syna, moim celem jest dominacja polskiego. Już pomijając oczywistości kulturowe, to po prostu przepiękny język, bardzo trudny od strony gramatycznej, ale jednocześnie niezwykle giętki poetycko.
Jakie masz plany na przyszłość? Czy chcesz mówić do dziecka wyłącznie po angielsku przez całe życie?
Kiedy syn pójdzie do szkoły, będzie potrzebował wsparcia przy pracach domowych – i to wsparcia w języku, w którym przedmioty poznaje. Wtedy zacznę mówić do syna również po polsku.
Jak oceniasz poziom znajomości obu języków swojego dziecka na ten moment?
Oba języki rozumie tak samo dobrze – jak rodzimy użytkownik obu. Dużo łatwiej jest mu komunikować się w języku angielskim, przy większości tematów ma bardziej rozbudowane słownictwo angielskie. Często jednak tłumaczy to, co mówimy, np. kiedy tata mówi do niego po polsku, a on chce mi to przekazać – wówczas nie dostrzegam żadnych braków. Ale dwa razy zdarzyło się, że zaczynał o czymś opowiadać mnie, ale po pierwszym zdaniu, kiedy poczuł, że ma problem, opowiedział to tacie (przeszedł z angielskiego na polski) – i tak samo chciał coś opowiedzieć babci, nie umiał, i opowiedział mnie (przeszedł z polskiego na angielski).
Jakie widzisz największe korzyści płynące z dwujęzyczności? Czy jak patrzysz na naszych synów bawiących się ze sobą swobodnie po angielsku to myślisz, że Twój wysiłek się opłacił? Czy dostrzegasz jakieś jej negatywne lub problematyczne aspekty dwujęzycznego wychowania?
Chyba największą korzyścią jest poszerzony dostęp do kultury. Najpopularniejsze książki, filmy i seriale mój syn może poznawać w języku oryginału, a nie poprzez – jeśli w ogóle istniejące – siłą rzeczy ułomne tłumaczenie. O czymkolwiek chce posłuchać, mogę mu to szybko znaleźć w sieci – czy są to pioruny kuliste, czy system oczyszczania miasta. Nie musimy też czekać na to, aby jakieś wydawnictwo zlitowało się i przetłumaczyło coś z genialnych serii Usborne; mamy też dostęp do perełek literatury dziecięcej najwyższych lotów, które powstają dziś dla najmłodszych. Możemy też z mężem oglądać przy synu cokolwiek chcemy, nie mając przy tym poczucia, że go wykluczamy z rodzinnych rozrywek.
Czy się mój wysiłek opłacił… Myślę, że tak jest dla mnie bardziej naturalnie. Angielski stał się częścią mnie dawno temu, nie wyobrażam sobie, żeby mój syn tej części nie znał albo, co gorsza, ją odrzucał, nienawidząc zajęć z angielskiego w szkole. Jak w tej anegdocie, którą mi niedawno opowiedziałaś – że dzieci wychowane przez ojca do dwujęzyczności czują, że ten drugi język jest ważny w ich życiu i że tak samo chcą go przekazać swoim dzieciom.
Co do negatywnych aspektów – owszem, dostrzegam jeden, ale – jak rozmawiałyśmy – wynika on z obranej przeze mnie strategii, Ty nie masz takich problemów. Otóż żałuję, że nie mogę dzielić się z synem polską kulturą, że muszę zostawić to mężowi. Jestem w ogóle wrażliwa na słowa, kocham literaturę. Mój mąż – mimo że jest to zupełnie fenomenalna hybryda humanisty i inżyniera – nie będzie czytał mojemu synowi – jak niegdyś moja mama mnie i mojemu bratu – „Ballad i romansów” Mickiewicza. Ale kto wie, może jak syn pójdzie do szkoły, jeszcze to nadrobimy:) A jeśli nie – cóż, będziemy „mieli” Szekspira, Donne’a, Faulknera czy Sakiego. Że czytać Bułhakowa należy tylko po polsku (jeśli nie rosyjsku), to mój syn już sam w swoim czasie zrozumie.
Ach… Właśnie przypomniałam sobie, dlaczego tak bardzo lubię formę wywiadu. Dziękuję jeszcze raz Asi za podzielenie się swoimi doświadczeniami oraz za jej recenzje książek dla dzieci na mi.sto.ry.pl. Wywiad ten spisałyśmy rok temu także w chwili obecnej są pewne zmiany np. czytanie książek także po polsku. Jeśli macie pytania o update – zostawcie je dla Asi w komentarzu:)