Dobrze czytasz. Na blogu promującym dwujęzyczność zamierzoną, ja, entuzjastka i propagatorka wczesnego wprowadzania języków u dzieci, niniejszym piszę artykuł o tym, że nie każdy rodzic musi to robić.
Nie musisz tego robić, jeśli nie chcesz, nie czujesz tego, nie sprawia Ci to przyjemności, a być może jest to dla Ciebie czysta mordęga. Dlaczego o tym piszę?
Bo presja to zło
Presja, z którą mierzą się współcześni rodzice i tak jest ogromna. Powinniśmy to i to i tamto. Standardy tylko rosną, co gorsze nie tylko dotyczące rodzicielstwa ale i nas samych. Zadbany wygląd, czas na jogging i siłownię, czytanie książek, rozwój osobisty, sukcesy w pracy, znajomość nowości na Netfliksie, rozwijanie własnego biznesu i dochodu pasywnego, w tym kont na Instagramie czy innym TikToku. Jeśli chodzi o dzieci to wiadomo: zajęcia sensoryczne, Gordonki w klubiku i domowe umuzykalnianie, szorstkie litery Montessori, karty obrazkowe, drewniane pomoce. I nie zrozumcie mnie źle. Wszystko to jest super. Ale nie kosztem naszego samopoczucia i zdrowia psychicznego.
Korzyści płynące z nauki języków
Jeśli pytanie brzmi, czy ekspozycja na języki od małego jest korzystna, odpowiedź brzmi tak. Ale tak samo jak w przypadku umuzykalnienia istnieją różne drogi: dla jednych będzie to zapisanie dziecka na naukę gry na skrzypcach metodą Suzuki trzy razy w tygodniu, a dla drugiego śpiewanie w domu o zielonym ogórku i psie burym oraz wesołe podrygi do Męskiego Grania w radio. Jeśli nie chce Ci się sprzątać kolorowego ryżu w domu, zawsze możesz zapisać się z dzieckiem na zajęcia w klubiku, a w domu ćwiczyć małe rączki w inny sposób.
Celem mojej działalności jest pokazanie tym osobom, które CHCĄ, że MOGĄ. W naprawdę wielu przypadkach mają oni dobrą znajomość języka, a nie działają tylko dlatego, że się boją, znają różne mity na temat wprowadzania języków u dzieci lub nie wiedzą, jak mogą je uczyć. Ewentualnie chcę zachęcić tych, którzy poprzestają na nauce samych słówek i piosenkach, do spróbowania przejścia na kolejny poziom. A także zachęcić każdego do spróbowania – bo nigdy nie dowiesz się, jak coś smakuje, dopóki tego nie spróbujesz.
Dlaczego zachęcam do spróbowania dwujęzyczności zamierzonej?
Bo naprawdę warto. Tak samo jak warto czytać dzieciom książki, kolorować obrazki, tańczyć w kółeczku. Na tyle, ile macie czas i siłę. Bez presji i na spokojnie, jako dodatek do życia, a nie jego główny cel. To, że wszystko jest kwestią organizacji to mit i nie dajmy sobie go wciskać. Nic nie robi się samo, a każda z nas ma inną sytuację w domu. Doba ma zawsze 24 godziny. Dwujęzyczność zamierzona nie musi Was kosztować dużo czasu, jeśli znacie już język nawet na średniozaawansowanym poziomie. Podmieńcie książkę po polsku na tę po angielsku, puszczajcie bajki w oryginale, zacznijcie od prostych zdań i komunikatów w nowym języku. Jeśli nie mówicie biegle w obcym języku to sprawa się komplikuje, i sama czuję to na własnej skórze, gdy biorę na tapet niemiecki. Gdy brakuje mi czasu, aby siąść i poczytać swoje niemieckie e-booki (które mimo, że sama napisałam to nie przyswoiłam przy tym ot tak przez osmozę), gdy nie mam czasu przygotować się do konkretnych aktywności, to nasz czas z niemieckim kuleje. Ratują mnie tylko książki, bajki, piosenki i gotowe materiały, które staram się codziennie włączyć do naszej codzienności z różnym skutkiem. Uważam jednak, że cokolwiek robię, to jest to wartość dodana. A jak przez tydzień się nie uda, to świat się nie zawali. I z ta myślą chcę Was dziś zostawić. Zachęcam do działania, a jeśli nie dajecie rady to nie biczujcie się. Jeśli próbowałyście i Wam to nie podchodzi, to nic się nie dzieje. Nie każdy musi uczyć swoje dzieci języków. Naprawdę nie musi. Jesteś wystarczająco dobrym rodzicem i bez tego.